Przejażdżka bryczką i nie tylko
23 czerwca 2012 uczestnicy z naszego warsztatu wybrali się na wycieczkę do małej miejscowości Rudołtowice koło Goczałkowic do Ośrodka Edukacyjno-Leczniczo-Rehabilitacyjnego dla Dzieci Niewidomych i Niedowidzących. Droga w tamtą stronę upłynęła nam w bardzo miłej atmosferze. Jedni rozmawiali, inni się śmiali. Po około czterdziestu minutach byliśmy na miejscu. Wysiedliśmy z autobusu i skierowaliśmy się w stronę ośrodka.
– Witam serdecznie. Zapraszam do naszego ośrodka – powiedział jeden z pracowników.
Weszliśmy na teren, na którym znajdowała się sporych rozmiarów scena. Pod dużym namiotem ustawiono stoły i ławki. Na stołach znajdowały się pyszne ciasta i ciasteczka. Grupa teatralna z naszego warsztatu pod kierownictwem Barbary Rau wystąpiła z dwoma przedstawieniami. Pierwsze to „Drzewo, które umiało dawać”, a drugie to widowisko taneczne „Zatańczy Hanka”. Oba przedstawienia zyskały duży aplauz publiczności. Po występie naszych uczestników przyszedł czas na krótki posiłek, w czasie którego można było spróbować kiełbasy, kaszanki, karczku z grilla. Potem wybraliśmy się na krótki spacer w obrębie ośrodka, ściślej mówiąc miała to być wyprawa nad pobliskie jeziorko. Niestety nie spytaliśmy o drogę i zabłądziliśmy.
– Dajmy sobie spokój – powiedziała pani Beata, instruktorka z pracowni gospodarstwa domowego. Czyli, że co, bo nie rozumiem – pomyślałem.
– No to wracamy – powiedziała pani Agnieszka, instruktorka z pracowni sztuki użytkowej. Wróciliśmy do pozostałej grupy. Usiedliśmy na ławce trochę zmęczeni.
– To już chyba koniec wrażeń na dzisiaj – powiedziałem, mrucząc pod nosem. Lecz nic bardziej mylnego. Po odpoczynku instruktorka z pracowni dziennikarskiej i instruktorka z pracowni artterapii zaproponowały przejażdżkę bryczką wokół ośrodka.
– Chodź Łukasz! – powiedziała pani Jola. – To coś dla ciebie. Będziesz miał okazję podejść blisko do konia. Dotknąć. Pogłaskać.
– Nie pani Jolu. To nie dla mnie. Trochę się boję – odpowiedziałem zaniepokojony.
– Ale nie bój się – dodała zaraz pani Kasia. – Asia, może ty go przekonasz? – zwróciła się do mojej koleżanki.
– Dobrze, spróbuję – odpowiedziała. Po chwili zwróciła się do mnie:
– Czy ty zawsze musisz być na nie! No, Łukasz, zrób to dla mnie.
– No dobrze. Spróbuję – marudziłem.
– Asia, widzę, że masz na niego dobry wpływ – uśmiechnęła się pani Kasia.
– No to chodźmy – powiedziała instruktorka z pracowni dziennikarskiej. Podeszliśmy do jednego z panów, który powoził bryczką.
– Czy możemy prosić o krótką przejażdżkę? – zapytała pani Kasia.
– Tak. Proszę bardzo – zaprosił woźnica.
– Łukasz, musisz pokonać dwa niewielkie stopnie – powiedziała pani Jola.
– Dobrze – wolnym krokiem ruszyłem w stronę zaprzęgu. Z pomocą mojej koleżanki pokonałem dwa niewielkie stopnie i znalazłem się w środku bryczki, w której po obu stronach znajdowały się drewniane ławeczki, na których usiedliśmy.
– Wszyscy już gotowi? – zawołał woźnica.
– Tak – odpowiedzieliśmy zgodnym chórem.
Przejażdżka bryczką wiodła leśnymi ścieżkami przez malownicze tereny wokół ośrodka. Cały przejazd trwał około dwudziestu minut. Po skończonej podróży bryczką okazało się, że nie należy się bać.
– To już jest chyba koniec atrakcji na dziś – stwierdziłem.
Okazało się jednak, że nie. Czekała na mnie kolejna atrakcja. Wielka dmuchana zjeżdżalnia. Namówiły mnie z kolei instruktorki z gospodarstwa domowego i sztuki użytkowej. Ja jak zwykle poszedłem z moją koleżanką. Początkowo miałem problemy z wyjściem na zjeżdżalnię, dlatego że zacząłem się ślizgać.
– Nie. Zróbmy to inaczej – powiedziała pani Beata. -Asia, ty będziesz wychodziła jako pierwsza, asekurując za sobą Łukasza.
– Dobrze – odpowiedziała koleżanka. – Chodź więc za mną.
Posłuchałem rad mojej koleżanki i zacząłem powoli za nią wspinać się w górę, będąc coraz wyżej i wyżej. I znowu w moje oczy zajrzał strach. Kiedy byłem już na górze, powiedziałem sobie: no to jestem u celu. Tylko, że słowa, które wypowiedziałem chwilę wcześniej nie były tymi, które miałem na myśli.
– Połóż się na plecach! – krzyknęła jedna z instruktorek. – Będzie ci łatwiej zjechać.
– Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić – pomyślałem, a moje serce zaczynało coraz mocniej bić. I zacząłem zjeżdżać w dół. Miałem wrażenie, że zaraz runę na ziemię z wielkim hukiem. A mój żołądek podchodził mi do gardła i myślałem, że zaraz zwymiotuję.
– No i jak było? – spytała pani Agnieszka.
– Pierwszy i ostatni raz! Już nikt mnie więcej nie namówi na taką atrakcję! – zdecydowanie i stanowczo zakomunikowałem. Moje nogi nie mogły się uspokoić i złapać równowagi.
– Ale już po wszystkim – uspokajała mnie pani Agnieszka. I to na szczęście była ostatnia atrakcja naszego pobytu w Rudołtowicach.
– To była chyba dobra lekcja dla nas obojga. Pokonaliśmy swoje lęki i strach – powiedziała Asia.
Myślę, że warto organizować takie wyjazdy. To fantastyczna forma rekreacji i integracji jednocześnie. A dla osób przebywających w tym ośrodku była to bardo miła niespodzianka, ponieważ mogliśmy się razem świetnie bawić.
Łukasz Kwaśny
fot. uczestnicy pracowni dziennikarskiej i fotografii